piątek, 30 grudnia 2011

Poświąteczne migawki i życzenia Noworoczne


Kochani,

Niestety nie mogłam Wam złożyć życzeń bezpośrednio przed Świętami, złośliwość rzeczy martwych-padł mi komputer a tym samym skasowała mi się cała moja outlookowa poczta wraz z adresami mailowymi, poszły gdzieś wszystkie zapisane dokumenty, zdjęcia i foldery z moimi różnościami, zdjęcia na szczęście jakiś czas temu skopiowałam na pamięć zewnętrzną, reszta przepadła bez śladu. Nie muszę chyba Wam mówić jakie emocje mną targały. Odnowienie moich wszystkich zapisków zajmie mi pewnie wieki, niektórych pewnie nigdy nie odzyskam, nadzieja jeszcze w informatyku.
W związku z powyższym proszę tu wszystkich przyjaciół, znajomych jak i  osoby,  które kiedy kolwiek do mnie pisały czy to na adres kuźniowy czy prywatny o wysłanie maila do mnie w celu odnowienia mojej książki adresowej, będę wdzięczna bardzo. 




a teraz o Świętach...

w tym roku były nieco inne, po prostu po wszystkich wcześniejszych wydarzeniach musieliśmy odpocząć, spakowaliśmy walizki i wyjechaliśmy w góry, zabierając jednych i drugich dziadków ze sobą. Był więc śnieg, sanki, narty, opłatek i karp w Wigilię, prezenty pod choinką i dużo radości z tego, że jesteśmy razem. Co prawda w Czechach nie obchodzi się Świąt tak uroczyście jak w Polsce ale przecież najważniejsze jest bycie razem i to mi wystarczyło.
Choć nie powiem powrót do domu pełnego dekoracji świątecznych był cudowny.
Kilka migawek z naszego świątecznego wystroju przedstawiłam na zdjęciach.



Już za dwa dni nastanie Nowy Rok, ten odchodzący dla nas był naprawdę trudny ale cieszę się, że pomimo trudności jakoś dało nam się dobiec do końca.
Wam życzę by ten Nowy Rok przynosił same radosne i piękne chwile, by pozostawiał czas na to co naprawdę ważne: na rodzinę, przyjaciół, na samego siebie.... by był pięknym Nowym Rokiem.



Pozdrawiam serdecznie

Lutajka

środa, 14 grudnia 2011

Idą Świeta a u nas....

Kochani….

Mamy grudzień, został nieco ponad tydzień do Świąt a mnie nie było tu prawie cztery miesiące, ostatni wpis pochodzi z Chorwacji….. i nie, nie zostałam tam na stałe, choć tak by się mogło wydawać a pokusa była wielka. O tym jak było i co widziałam opowiem innym razem bo to nie odpowiedni czas na wspominki wakacyjne a poza tym winna jestem Wam wyjaśnienia, szczególnie tym co pisali maile i pytali co się dzieje, dlaczego zniknęłam. Za tą troskę bardzo ale to bardzo dziękuję!!!!

Po powrocie wpadłam w kierat wrześniowy: przedszkole, zajęcia dodatkowe dziewczynek, praca….ogrom pracy….a później było tylko gorzej…

Dwie poważne infekcje dopadły dla odmiany mnie, powaliły totalnie na kolana, jedna we wrześniu, druga gdzieś w październiku.

Nasilająca się choroba Matyldy zmusiła nas do biegania od lekarza do lekarza, odwiedziłam 3 neurologów, psychologa, genetyka, okulistę, o pediatrze nie wspomnę bo to u nas na porządku dziennym. Po drodze było jeszcze wycięcie migdałka, jakaś drobna jelitówka, przeziębienie….

Tosi wypadł pierwszy ząbek, i nie wiem kto był bardziej dumny ona czy my, ale to akurat jest zdecydowanie na plus!!!

Kolejne zmiany leków, bo co lekarz to inna teoria leczenia, suma summarum w Mikołajki trafiłyśmy znowu do szpitala, bo kolejna zmiana leku, za szybkie wprowadzenie go, w za dużej dawce tak ją osłabiło, ze dodatkowo przyplątało się zapalenie płuc, sprawa była poważna, dziecko lało mi się przez ręce a już nie wiedziałam co robić, którego lekarza słuchać, jak w tym wszystkim nie zwariować i przede wszystkim jak pomóc dziecku. Mam wspaniałą pediatrę i do Pani Kasi mam bez graniczne zaufanie, to właśnie ona po raz kolejny okazała się dla nas wybawieniem w opresji. Matylda dochodzi do siebie, w piątek będziemy już w domu, płuca są  prawie czyste, leki przeciw padaczkowe na razie działają, i oby to były te właściwe.

Wrócimy do domu i to mnie cieszy najbardziej, wiem ze dom jest nie przystrojony na święta, nie było świątecznych porządków i celebrowania tych nadchodzących świąt, atmosfera świąteczna jest mi zupełnie obca w tym roku. Mam jeszcze tydzień, coś zdążę zrobić, ubrać choinę, upiec pierniki z dziewczynami, usiąść przy kominku i cieszyć się że jesteśmy razem…. bo to przede wszystkim jest Magią Świąt….



Ściskam Was mocno i życzę Wam odnalezienia swojej Magii w te Święta.


Lutajka

P.S. Banerek  niestety z ubiegłorocznych zdjęć ale może zdążę przed Świętami zmienić na nowy.

czwartek, 25 sierpnia 2011

Urlop....

Kochani,
urlopuje się wreszczcie.....Chorwacja.....jak zawsze piekna.....
coś więcej po powrocie....

Pozadrawiam

Lutajka

piątek, 5 sierpnia 2011

Wyróżnienie i z cyklu "zrób to sam"...

Jakiś czas temu dostałam od Lasche,  totalnie pozytywnie zakręconej kobiety, która pisze ciekawego jak Ona sama bloga LASCHE JUNK, wyróżnienie, za które pięknie dziękuję!!!!



 Zasada jest taka by napisać 7 rzeczy o sobie…. cóż o sobie pisze się najtrudniej ale postaram się cos sklecić:
1. Do bólu kocham moją Rodzinę i mój Dom.

2. Zdecydowanie jestem optymistką…u mnie szklanka jest zawsze do połowy pełna.

3. Lubię majstrować, przerabiać, tworzyć coś z niczego.

4. Lubię gdy świeci słońce ale lubię tez czasem deszczowe dni.

5. Nie znoszę chamstwa i obłudy.

6. Nie lubię typowo Polskiego marudzenia i użalania się, dlatego próbuję z tym walczyć.

7. Mam swoje wady z którymi nauczyłam się żyć ja sama i całe szczęście moi bliscy także.

 
Wyróżnić 16 innych blogów…. Dużo!!! Wiem, że nie wszystkie blogerki zainteresowane są wyróżnieniami, to miłe owszem ale bywa kłopotliwe bo czasem dostaje się to samo wyróżnienie po kilka razy. Listę blogów które ja mogłabym wyróżnić to wszystkie, które stale podczytuję a jest ich ponad 100, trudno więc byłoby nominować aż tyle, dlatego wybaczcie ale nie będę nominować nikogo. Te które chciałabym wyróżnić tak najbardziej dostarczaja mi wiele inspiracji i pomysłów, staram się wówczas zawsze o tym napisać, pochwalić, docenić.

Mam nadzieję, ze nie weźmiecie mi tego za złe.

*****

Teraz kolejny temat z cyklu „zrób to sam”



Pracuję w domu, kończę rzeczy które od dłuższego już czasu domagały się skończenia ale zawsze było coś….. pilniejszego, ciekawszego, ważniejszego….. chyba wiecie jak to jest.
Ale powiedziałam basta i zabrałam się za robotę, jeśli tylko pogoda dopisuje to skrobie, szlifuje, czyszczę, ostatni tydzień skutecznie mnie przyblokował, więc zajęłam się drobnymi przeróbkami serii DIY. Mimo szwankującego mi ostatnio netu i notorycznego rwania się połączenia, postaram się wam sukcesywnie pokazywać moje prace.

Kiedyś już pokazywałam Wam mój obrazek do kuchni, teraz dorobiłam do niego drugi nieco w innym charakterze ale nadal w tej samej konwencji.

Jako baza posłużyły mi stare drzwiczki od szafki kuchennej, której niestety znowu nie obfociłam przed, tak pochłonęła mnie jej przemiana. Kolejne etapy powstawania to shabby chic i metoda serwetkowa i na koniec stare rękojeści sztućców.
  

Do takiego właśnie wykorzystania ich zainspirowała mnie Ita pokazując swoje dzieła w „Złamał się nóż ...co robić? Nie wyrzucać” ,a że ja tych rękojeści w nadmiarze posiadam sporo, to część postanowiłam wykorzystać na obrazek właśnie. Na łyżki kiedyś też przyjdzie pora.


Mam zatem teraz dwa obrazki, które zawisną w kuchni, jak tylko nabiorą mocy urzędowejJ o czym niezwłocznie Was poinformuję.


Pozdrawiam serdecznie.

Lutajka

piątek, 15 lipca 2011

Kulinarnie i ogłoszeniowo

 Dziś będzie trochę kulinarnie i ogłoszeniowo, jako ze pozostając w domu na tzw. opiece nad dzieckiem czasu mam zdecydowanie więcej zarówno  na pichcenie jak i  na porządki wszelakie poczyniam jedno i drugie z namiętnością wielką.

 

Dogadzanie sobie kulinarnie  pochłaniało mnie zawsze , a że teraz  czasu mam na to dogadzanie więcej,  to poczyniam te kulinarne wybryki i zachcianki częściej i będę starała się z Wami  tymi poczynaniami dzielić. Na początek chłodnik. Wprawdzie upalnego lata jeszcze nie mamy a mój przepis najlepszy właśnie na upały jest...cóż czekać w nieskończoność nie będę.

Potrzebne:
- buraki i liście buraków,
- koperek,
- szczypiorek,
- ogórek,
- rzodkiewka,
- jogurt,
- kefir



Buraki lekko podgotowujemy i studzimy,



Zioła siekamy na drobno, ostudzone i obrane ze skórki buraki,  ogórki i rzodkiewkę kroimy w większą kostkę i łączymy z jogurtem i kefirem.




Młode liście buraka tylko te najdelikatniejsze kroimy wraz z łodyżkami i dodajemy do pozostałych składników.


Doprawiamy solą i pieprzem, wstawiamy na godzinę do lodówki i gotowe.



Smacznego!!!!
Jest pyszne!!!!


Teraz część ogłoszeniowa będzie....

....jak pisałam porządkuje sobie różne rzeczy, na początek poszły te po dziewczynkach, zrobiłam przegląd piwniczny i sporo się nazbierało: stoliczki samouczki, foteliki rowerowe, wózki, rowerki.... czas to przekazać w świat dalej. O ile większość rzeczy wystawie  na znanym wszystkim sklepie na "a" to mam jedną  rzecz do której sentyment wielki i jakoś tak w zupełnie obce ręce to mi żal strasznie....
Pokazuje więc na blogu, może ktoś z Was się zainteresuje.
Rowerek do nauki utrzymywania równowagi i jazdy, bez pedałów, drewniany pomalowany przeze mnie na biało.
Wielka frajda dla dziecka.
Koszt to 100zł, jesli byłby ktoś zainteresowany to prosze o maila.


Pozdrawiam serdecznie

Lutajka

niedziela, 10 lipca 2011

Projekt kilkudniowy... na dojście do równowagi

 Po kolejnych dwóch tygodniach spędzonych w szpitalu, po nadmiarze nerwów, stresu i obawy co będzie dalej we wtorek wróciliśmy do domu i był to zdecydowanie jeden z powrotów najpiękniejszych. I pomimo dodatkowej jednej diagnozy więcej, jaka się nam przytrafiła, bo oprócz padaczki, niestety Mała dostała w "prezencie"  boreliozę, to dawno nie cieszyłam się tak bardzo z faktu że jestem w domu. Nie będę tu opisywać co przez ten czas przezywaliśmy, chyba każdy jest to sobie w stanie  wyobrazić. Najważniejsze jest że teraz Matylda jest w trakcie leczenia, które nareszcie zaczyna skutkować i wszytsko idzie w dobrym kierunku. Prawdą jest, ze nieszczęscia chodzą parami, u nas owe nieszczęcia to nałożenie się dwóch chorób na jedno dziecko, co nam pozostało musimy z tym walczyć.

Prawdą też jest, ze dla mnie najlepszą metodą na odstresowanie jest praca, ja w jej wir wpadałam w środę rano i ze skutkiem bardzo zadowalającym skończyłam dzisiaj, musiałam popełnić coś dużego, coś co pomoże zresetować styki i da ulgę. Mi pomogło!!!!


... to, że mam słabość do starych drzwi to już wiadomo, wygrzebałam takie właśnie z drewutni i dawaj pod pędzel, później poszło już lawinowo....




....pod pędzel powędrowały też meble tarasowe...



...namęczyłam się wraz z kolegą małżonem bardzo, bo primo było bejcowanie a secundo bielenie, podwójna robota ale efekt zadowalający...


.... mamy teraz nowy stary taras.....



Pozdrawiam  Was bardzo serdecznie, mając nadzieje, że tym razem nie zniknę na tak dugo i bedę pokazywać coraz to nowe dzieła.


Lutajka.

środa, 8 czerwca 2011

a w miedzy czasie....

Przede wszystkim bardzo dziękuję za ciepłe i troskliwe słowa otuchy dla całej naszej Rodziny, dziękuję za komentarze, maile- szczególnie te bardzo osobiste, dziękuję że jesteście z nami, nawet choćby tylko wirtualnie i myślami, nawet nie wiecie jakie ogromne to wsparcie. DZIĘKUJĘ!!!
   

Nie za wiele ostatnio robię, staram się jedynie kończyć zaległe zamówienia i dłubie jakieś małe projekciki…

Szpital pokrzyżował nam wiele planów: tych wiosennych porządkowo- przeróbkowych, tyle mam do zrobienia…(pamiętacie mój ambitny plan działania na ten rok)  jak i tych wakacyjnych - nasza ukochana Chorwacja musi poczekać... ale  jak wiecie życie figle płata…,

zatem tak w telegraficzno - fotograficznym skrócie:

Oskrobałam drzwi na lustro, teraz muszę je do stolarza i do szklarza dostarczyć i obrobić wedle pomysłu zamierzonego – pokażę jak będą skończone.

Jakiś czas temu posiałam sobie nasionka różne,bazylia, pomidory,pietruszka etc. Pielęgnuję moje roślinki warzywnikowe, które ku mojej uciesze rosną bardzo, chyba zostanę plantatorem, szczególnie  pomidorków koktajlowych :-).

Ogólnie ogród pochłania cały mój wolny czas, pomaga mi się odprężyć i zresetować myśli, wsadzam, przesadzam, porządkuje….przerabiamy sobie ogród małymi kroczkami tak po swojemu. Jeszcze dużo pracy przed nami ale pomalutku damy radę...
 Jakiś czas temu zrobiłam pufę giganta pod specjalne zamówienie- efekt bardzo mi się podoba a co najważniejsze zadowolona z efektu jest właścicielka.



Bawi mnie ostatnio produkcja biżuterii, powstało kilkanaście korali, przy robieniu których puszczają mi wodze fantazji a co najważniejsze pozwala mi to wyciszyć się dogłębnie. Niektóre powędrowały w świat .....a to cieszy najbardziej.





To na tyle jeśli chodzi o moje wytwory.

Nie będę obiecywać kiedy będzie następny post, mogę jedynie Was zapewnić, że będę starała się robić coś i pisać w miarę możliwości, nadal musimy odbywać wędrówki poszpitalne, robimy dodatkowe badania i staramy się jakoś to ogarniać, sytuacja nadal się wyjaśnia ale do powiedzenia "jest dobrze", jeszcze nam trochę drogi zostało, bo że tak będzie nie wątpię. Muszę w to wierzyć i wierzę.

Pozdrawiam Was bardzo upalnie.

Lutajka.

wtorek, 17 maja 2011

życie jest zagadką....



Dziś będzie dużo i z grubej rury…

Co u nas …. A może raczej czego u nas nie było, tyle się dzieje że nie ogarniam wszystkiego.

zawodowo jestem zawalona praca, projekty, zlecenia, zamówienia, pufy, biżuteria i inne drobne rzeczy.

do tego dom, dziewczyny, zajęcia plastyczne, pianino, tańce.... tak to wszystko gna ze jak usiądę to się okazuje ze jest godzina 22.00-23.00 a ja padam na przysłowiowy pysk!!! i gdzie tu jeszcze pisać, czytać co u Was??

do napisania co się działo siadałam juz kilka razy- kilka razy kasowałam lub nie miałam weny by pisać ot co...

Miałam ciężki okres, przed świętami trafiliśmy z Matylda do szpitala na badania kontrolne bo zaniepokoiły mnie pewne objawy.

Nie należę do matek przewrażliwionych ale wierze w instynkt matczyny a ten podpowiadał mi ze coś jest nie tak i pomimo głosów rodziny ze przesadzam, ze wymyślam, ze co ja chce od dziecka, przecież to okaz zdrowia, na badania pojechałam.

Pojechałam i juz zostałam, było źle, momentami nawet bardzo źle. Odchodziłam od zmysłów, wyłam po nocach i czekałam na kolejne badania a czekanie doprowadzało mnie do szału, kto ma dzieci wie o czym mówię.

po tygodniu wszelkich możliwych badań wróciłyśmy do domu z diagnozą..... epilepsja.... zwana potocznie padaczką.

Brzmi jak wyrok.... typowy Polak myśli - padaczka - to drgawki i kawałek czegoś twardego w ustach, a to nie tak!!!

odmian padaczki jest kilka czy nawet kilkanaście, my mamy ta najbardziej łagodną zwaną petit mal.

Z padaczka można żyć normalnie i ja tak właśnie mam zamiar żyć, nie będę ograniczać mojego dziecka tylko dlatego ze jest chore, ma mieć dzieciństwo takie jak do tej pory radosne i beztroskie. Wiadomo musimy bardziej uważać i musimy się nauczyć żyć z chorobą ale żyć będziemy pełną piersią. Choroby układu nerwowego nadal są zagadką pojawają się nie wiadomo skąd i nie wiadomo kiedy przechodzą, mam wiec na dzieje, że tak też będzie u nas.

Na razie mamy przewidziany plan leczenia na najbliższe dwa lata i musimy przywyknąć do częstych odwiedzin w szpitalu – średnio co 2-3 miesiące.

Jakby tego było mało to 18.5 czeka nas drobny zabieg chirurgiczny, nie związany zupełnie z powyższym ale trzeba go zrobić.

A na deser na 31.05 mamy do wycięcia migdały na ten przykład, żeby było jasne też u Matyldy. Chyba jak na jedno 4 letnie dziecko to już tego wystarczy????

Nie – 7.06 ponowna kontrola na neurologii celem sprawdzenia poziomu leku, ponowne badanie EEG i inne potrzebne.

To z tych mi wiadomych- liczę, ze los raczy być łaskawy i nic nam nowego nie zafunduje!!!

Ostatnie wydarzenia naprawdę zweryfikowały nasze życie, musieliśmy wprowadzić pewne zmiany, mam więc na dzieję, że zrozumiecie mój mniejszy udział w blogowym świecie.

Dlaczego o tym piszę...... nie dla tego by się użalać nad własnym losem, nie należe do  typu "użalaczy", piszę by uświadomić ludziom, że jest wielu ludzi borykających się z chorobami, są oni tuż obok nas, to nasi sądziedzi, znajomi, rodzina.......... oni żyją pełna piersią, przynajmniej się starają. W Polsce nie wiedzieć czemu istnieje przekonanie że o poważnych chorobach się nie rozmawia, że to temat tabu. Dlaczego.... z nie wiedzy, ze strachu, ze wstydu .... z....... zz....... zzz.... takich "z" można by wymieniać wiele. Ja mówię temu kategoryczne NIE!!!! Im wieksza bedzie nasza świadomość tym łatwiej bedzie zrozumieć tą drugą stronę. Teraz sama jestem matką chorego dziecka, dziecka które na pierwszy rzut oka jest zdrowe jak ryba, wesołe i słodkie jak truskawki latem... i wiem jak ważna jest świadomość otoczenia. Ja nie wsytdzę się mówić o chorobie dziecka, wie o tym cała rodzina, znajomi, wiedzą Panie w przedszkolu -i świadomośc tego pomaga, że w razie czego nic  się mojemu dziecku nie stanie, bo oni wiedza co mają robić.

Chciałam też bardzo serdecznie podziękować wszystkim moim bliskim, rodzinie, przyjaciołom, znajomym za to że byli z nami w tym trudnym okresie, Wasza pomoc jest bezcenna. Dziekuje po stokroć!!!


W powyższych okolicznościach wnętrzowo nie specjalnie się działo, coś jednak się działo ale o tym następnym razem…


Pozdrawiam Was serdecznie.

Lutajka.





wtorek, 10 maja 2011

Wyróżnienie na Deccorii i trochę niesmaku....



Na portalu  http://deccoria.pl/ ukazał się artykuł o moim blogu, był dostepny tu http://deccoria.pl/warto-zobaczyc/blogowe-perelki-szyk-staroci,13,135.html była to recenzja bloga i mojej pracy w samych superlatywach, niewątpliwie jest to dla mnie duże wyróżnienie i docenienie mojej dotychczasowej pracy, za którą Redakcji Deccorii bardzo dziękuję, jednakże czuję się w pewnym stopniu zniesmaczona okolicznościami w jakich miało to miejsce. Artukuł ukazał sie na łamach Portalu bez mojej zdody, ba nawet bez jakiego kolwiek powiadomienia mnie o tym fakcie i tu poczułam sie urazona, mam prawo... mam w końcu to mój blog, moje zdjęcia, moja praca a klauzula o nie zamieszczaniu zdjęc bez mojej zgody widnieje na blogu.  Nie mam nic przeciwko promowaniu mojego bloga, jest to niewątpliwie bardzo dobra reklama mojej pracy i Deccoria.pl przyczyniła się do rozpropagowania mojego bloga szerszej publiczności, raz jeszcze dziekuje. Pewnie nie jedna osoba powie "....chwala ją, promują a ta jeszcze narzeka..." Nie narzekam, chodzi mi jedynie o sam  fakt nie powiadomienie mnie o tym.
Redakcja po moim mailu zdjęła recenzję z emisji, zostałam przeproszona i zapewniona, ze recenzja miała na celu wyróżnienie mojej pracy i promocję bloga,  wierzę że tak było.. Nie żywię urazy do Portalu, czuję się tylko rozczarowana. Czy artykuł wróci na łamy Portalu nie wiem to pozostawiłam w gestii Redakcji, jeśli tak chciabym o tym fakcie zostać poinformowana.

Dziękuję.


P.S.
Już niedługo kolejny post o wydarzeniach jakie bez reszty wyłaczyły mnie z blogowego świata.
Pozdrawiam serdecznie.

Lutajka


sobota, 23 kwietnia 2011

Wesolych Świąt



Kochani,

Nadszedł czas Świąt Wilekanocnych pięknych, wiosennych, radosnych.
Pogoda dopisuje więc życzę Wam  aby były własnie takie jak aura za oknem, słoneczne, pełne wiary i optymizmu, szalonego szukania zająca i mokrego Dyngusa. Życzę Wam Wesołych Świąt.

P.S.
Zapewne zastanawiacie się dlaczego tak długo milczałam, obiecuję Wam dłuższego posta na ten temat po świętach, bo wydarzenia ostatniego czasu bynajmniej do światecznej i radosnej atmosfery nie pasują. Muszę odpocząc przede wszystkim psychicznie i pozbierać myśli. Uprzedzę tylko Wasze pytania .... terazjuż wszystko dobrze.

Uściski

Lutajka.

wtorek, 29 marca 2011

zaległa torba, szyciowe materiały i prac ogrodniczych ciąg dalszy....


Jakiś czas temu pisałam, że rozpoczęłam przygodę z szyciem czego efektem była pierwsza, własnoręcznie uszyta torba zakupowa. Szycie wciąga niewątpliwie i ja tego bakcyla połknęłam, szyć będę jak tylko posiądę maszynę szyjącą a mam nadzieję będzie to w całkiem niedalekiej przyszłości, ba nawet może przyszło tygodniowej :-).
Było, nie było obiecałam Wam tą moja pierwszą torbę pokazać co niniejszym czynię, torba zwyczajna, zakupowa szmacianka, taka co to do torby damskiej się zmieści i w razie czego jest. Niby zwyczajna a cieszy jak mało co -bo uszyta sama przez się!!! 




Połknąwszy szyciowego bakcyla dostałam materiałowego świra, szukam ich wszędzie i u wszystkich ,swoje zbiory posegregowałam już dawno, teraz będę szukać u mamy i teściowej. Moja siostrzyczka też została zaangażowana i rozejrzała mi się za materiałami w UK-eju. Powiem Wam jedno, dobrze ze mnie tam nie ma, bo bankrutem stałabym się szybko, wybór wzorów, kolorów, faktur.....nieziemski.


Sis moja kochana zakupiła mi małe co nie co, zobaczcie sami....  cuda jak z bajki.....oj pójdzie w ruch maszyna.


A i prace ogrodnicze nadal w toku, posiałam roślinki -zioła,  pomidorki, kwiatki....


na razie stoją w salonie i przez okno chłoną promienie słońca. 

 

Słonecznie pozdrawiam

Lutajka

poniedziałek, 21 marca 2011

Wiosna..... czyli czas na porządki

Mamy WIOSNĘ - niezaprzeczalnie i bezapelacyjnie, jest ta kalendarzowa, ta astronomiczna i co najważniejsze ta rzeczywista - z temperaturą na "plusie", z pąkami na drzewach, z pierwszymi kwiatami i ze Słońcem tym przez duże "S". Rozkoszuję się ta pogodą od kilku dni, no pięknie jest!!! Wiosną zawsze dopada mnie mania porządkowania, wszystkiego i wszędzie. Takie pospolite wietrzenie czego się da, Wszystko poczynając od kołder po ciuchy wyfruwa na wiosenne powietrze, by nabrać oddechu po zimie, by oczyścić miejsce i by pachniało.

W tym roku wiosenne porządki rozpoczęłam od piwnicy, która od przeprowadzki wołała o pomstę do nieba, trwało to długo bo zabrałam się za nią już w połowie lutego i stale coś mi przeszkadzało, a to dzieci chore, a to inne nie cierpiące zwłoki sprawy itp,itd. Twardo jednak dążyłam do celu, zakupione regały poddawane etapowemu bejcowaniu, skręcaniu w końcu stanęły na miejscu. Tym bardziej się ciesze bo wreszcie moje wszelakie pomoce malarskie, narzędziowe i wszystkie inne mają swoje miejsce a ja zyskałam warsztat do pracy.



Najwięcej pracy i czasu pochłania jednak ogród, spędzamy w nim każdą wolna chwilę, grabimy, przesadzamy, oczyszczamy, przycinamy. Zakupione już mam donice i będę siać nasionka, w tym roku znacznie więcej, będzie jak zawsze bazylia w kilku odmianach, szczypiorek, koperek, sałata. Pokusiłam się w także o zakup pomidorków koktajlowych i zamierzam je pieczołowicie pielęgnować by latem doczekać się bujnych plonów. Pracy sporo ale warto i co najważniejsze zaczyna się chcieć.





Pięknej Wiosny Wam życzę.

Lutajka

wtorek, 15 marca 2011

szok termiczny.... i narciarskie harce

Taki właśnie szok przeżyłam w piątek wracając z górskich wojarzy nartowych, rano chodziłam jeszcze w śniegowcach i czapie by wieczór przywitał mnie wiosenna aurą, szok dla ciała jakich mało. W ogóle jakoś nie mogę dojść do siebie, no niby po urlopie to wypoczęty człowiek powinien być, pełen werwy i zapału ......a tu co ..... no klapa kompletna, pełen marazm jakiś mnie dopadł i nie mogę się otrząsnąć. Narzekać na wyjazd nie będę bo bym zgrzeszyła, było rewelacyjnie, zwarta ekipa, wyborne towarzystwo dzieci i dorosłych i wiele atrakcji.
Dlaczego tylko się pytam człowiek po takim fajnym wyjeździe to tylko nadaje się do sanatorium, no dlaczego?? a dlatego, ze człowiek ten chce urlop wykorzystać na ile się da i szaleje, szaleje, szaleje.......no bo niby co że z dziećmi, że starzy ( to nie ja) ;-) i inne jakieś tam "że" to szaleć nie można ....... można a nawet i trzeba!!!!
Szaleliśmy zatem w składzie trzech rodzin statystycznych (2+2) i jedna Młoda Para a plan dnia był następujący:
1. Pobudka - rano - jak na urlop zdecydowanie za wcześnie ...... ale zbiórka zawsze w komplecie.
2. Śniadanie- pychota.
3. narty, narty, narty.....
4. Coś na ząb na stoku....
5. znowu narty....
6. po nartach w zależności od stanu fizycznego ekipy - basen lub sanki
7. Kolacja- długa i dobra
8. Dzieci spać
9. Rodzice .....impreza....impreza...... impreza!!!!
I jak tu wypocząć na takim wyjeździe- toż to fizycznie nie możliwe :-)


Tośka moja bakcyla nartowego połknęła, po dwóch dniach śmigała jak stara wyga, Matylda też
próby poczyniła ale najwiekszą frajdę sprawiała jej jazda na krechę miedzy tatowymi nogami i sanki..... "bobowa draha" to naprawdę ostra jazda - 4-ro km trasa saneczkowa robi wrażenie nie tylko na dzieciach a zabawa przednia.



Najlepszą atrakcją był przejazd po stoku ratrakiem, nie wiem tylko kto się bardziej cieszył dzieci czy Tatusiowie :-)



Do miłego, już niebawem więcej ciekawostek i nowości u mnie.
Pozdrawiam
Lutajka

wtorek, 22 lutego 2011

dziergany puf i nauka szycia :-)


Kiedyś, gdzieś zobaczyłam i zapałałam miłością ogromną do tego czegoś, miłość przerodziła się w chciejstwo, chciejstwo nakazywało szperać i szukać ..... znalazłam ..... znowu gdzieś i znowu kiedyś ale cena czterocyfrowa zwaliła mnie z nóg, chciejstwo odeszło na drugi plan.
Odeszło ale powracało i nie dawało spokoju, szukałam wiec dalej ,myślałam jak by tu to chciejstwo urzeczywistnić i nagle eureka , zrobię sama - no nie do końca sama, bo prace dziergane to nie moja broszka (nad czym bardzo ubolewam ale "nauczem siem" .....kiedyś). Z pomocą Mamy mojej własnej i krawcowej zaprzyjaźnionej zrobiłam sobie PUFA. Pufa co to dupkę i to dużych rozmiarów, wygodnie na nim posadzić można, obolałe nóżki położyć i jeszcze dodatkowo cieszy oko.



Niniejszym oświadczam zatem, ze pałać się będę teraz manufakturą pufową, bo urocze, bo fajne, bo, zamówienia już mam, bo, bo.....
Jeśli jesteście zainteresowani piszcie, kolor, wielkość do uzgodnienia :-)



W ogóle jeśli chodzi o maufakturowanie to poczyniam ostatnio pewne kroki w tym kierunku ale na razie cicho sza by nie zapeszyć :-) Jak się uskutecznie w tej materii napisze.
****
tak i o szyciu miało być a właściwie o nauce szycia.....
Zapisałam się razem z Magdą z LaProvence.pl z miłości do pięknych wnętrz. na taki mały kursik szycia, bo szyć to ja się zawsze nauczyć chciałam ale żeby szyć, solidne podstawy trzeba zdobyć, szczególnie jak się jest takim laikiem w tej materii jak ja :-). Szyć to ja szyłam dotychczas tylko ręcznie i tylko drobiazgi a teraz to mi się wielkie szycie marzy. Marzenia są po to by je realizować jak wiadomo więc zgadałyśmy się z Magdą i do dzieła. W towarzystwie zawsze lepiej i choć w realu poznałyśmy się dziś przed zajęciami to zatrybiło od razu i mówię to bez słodzenia, bo ja do tych słodzących to nie należe, jak mi coś nie leży to mówię, zresztą jak leży tez mówię. No mam "nie wyparzoną gębę" jak to się mówi. Nagadać się nie mogłyśmy bo my obie gaduły jesteśmy ;-) dwie godziny paplania przed kursem plus kawka, potem prawie 3 godziny szycia .....tak fajny był ten dzień. I torbę sobie uszyłam, moja pierwszą własnoręczną torbę maszynową, pokaże ją następnym razem, bo brakuje uchwytów ale dumna jak paw jestem z siebie!!!
Ciąg dalszy kursu będzie i szycie moje będzie jak tylko dorobię się kolejnego obiektu mojego pożądania .....maszyny do szycia.
pozdrawiam zimowo.
Lutajka

poniedziałek, 14 lutego 2011

Urodzinowe Candy -wyniki !!!!!


Po miesięcznym oczekiwaniu, 113 zainteresowanych wygraniem "nie wiadomo czego"ustawiło się w kolejce ...... długiej kolejce .......... by dotrwać do dnia losowania. Gratuluje wytrwałości i cierpliwości i wiecie co macie do mnie cholerne zaufanie, że tak zacne grono tu zawitało. DZIĘKUJĘ BARDZO!!!! Jedyne czego mi żal, to że nie jestem w stanie obdarować wszystkich ale jak to w zabawie bywa, zwycięzca jest tylko jeden ....... no może dwóch :-)


W roli sierotek wystąpiły, moje ukochane szkraby....

Szczęśliwy los należy do ..... numeru 1 ...... Ana



nagroda pocieszajka wędruje do...........numeru 42..... konstancja30


A co ową nagrodą jest....
....chlebak no. 2 w moim wykonaniu....to dla Any






.......pudełko na ciacha dla Koni.....


W środku mała koronkowa niespodzianka .....

napisy celowo zrobione po Polsku, wszak my w Polsce mieszkamy.....




Gratuluję serdecznie, mam nadzieję, ze będziecie zadowolone i przydasie te wpiszą się w klimat waszych domów. Bardzo proszę o adresy na maila. Pozostałym uczestnikom bardzo serdecznie dziękuję za komentarze, maile, odwiedziny i zapraszam na kolejne niespodzianki.
Pozdrawiam
Lutajka.