Dziś padłam ostatecznie i jak narazie nieodwracalnie. Od początku tygodnia choróbsko mnie trzyma, trochę puściło na jeden dzień, by dziś uderzyć z mocą zdwojoną i powalić mnie na kolana a raczej plecy. Do dziś jakoś się trzymałam ale powoli się poddaje. Medykamenta wszelakie, owoce, soki, czary, uroki i groźby rzucane w kierunku "chorubska" nie przynoszą rezultatu. Okupuję więc cały dzień łóżko z zapasem chustek, wody, maści majerankowej i innych eliksirów mających mi ułatwić oddychanie, co niestety nie następuje. Facjata moja bardziej przypomina żabę jak człowieka (nieubliżając żabie), no może kolorem tylko odbiegam bo mój to raczej sino-blady jak zielony. Walczę ale marne moje szanse.
Do soboty muszę stanąć na nogi bo mojemu dziecięciu drogiemu co to urodziny miało kinder bal obiecałam zorganizować, zaproszenia rozesłane, goście już prawie pukają do drzwi a Matka co?? chorubska jej się zachciało, znaczy się nie zachciało ale dopadło i puścić nie chce. I jak tu odmówić dziecku, które z niecierpliwością pyta za ile dni sobota będzie i kiedy dzieci przyjdą i sto lat bedziemy śpiewać. No nie można, normalnie po ludzku nie można. Trzeba jakoś to "gangreństwo" zwalczyć i stanąć na wysokości zadania i dziecię uszczęśliwić, bo nie ma nic lepszego dla matki jak widok błysku w oku swojego dziecięcia, okrzyków radości i uśmiechu zadowolenia.
Muszę się poskładać w całość, bo narazie to jak "rozsypana paczka dropsów" się czuję.
Jęśli komuś z moich szanownych podczytywaczy, przyjdzie do głowy pomysł na moje cudne ozdrowienie, to ja ten pomysł bardzo chętnie poproszę, na gwałt,natychmiast, na wczoraj.
Dziękuję bardzo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz